Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

8 Marca, czyli jak w Szczecinku i Bornem Sulinowie je świętowano za PRL [zdjęcia]

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Dzień Kobiet w szczecineckim ogólniaku, lata 80. XX wieku, kwiatka odbiera pani profesor Danuta Nowak, nauczycielka chemii
Dzień Kobiet w szczecineckim ogólniaku, lata 80. XX wieku, kwiatka odbiera pani profesor Danuta Nowak, nauczycielka chemii kronika I LO Szczecinek
8 Marca, czyli Dzień Kobiet, to jedno z nielicznych świąt z PRL-owskim rodowodem, które przetrwało i w III Rzeczpospolitej. Mimo wszystko je lubimy.

Zniknął 22 lipca (rocznica ogłoszenia manifestu PKWN), ostał się 1 Maja, ale bez pochodów. Nie świętujemy już też rocznicy Rewolucji Październikowej (7 listopada). Nie ma oficjalnych obchodów święta Wojska Polskiego (12 października, w rocznicę bitwy pod Lenino), a Dzień Zwycięstwa przesunięto z 9 maja (gdy świętowali go w ZSRR) na 8 maja.

Ale Dzień Kobiet z 8 marca, choć od 1993 roku nie jest oficjalnym świętem, ocalał. Zupełnie nieformalnie, jakoś tak siłą rozpędu i z przyzwyczajenia. Nadal w wielu firmach tego dnia są symboliczne kwiatki dla pań, bywa, że i upominki. Panowie starają się także podtrzymać tradycję i w wielu domach ten dzień mniej lub bardziej uroczyście celebruje. Cóż znaczy siła przyzwyczajenia…

Przez kilkadziesiąt lat bowiem 8 marca był w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej obchodzony bardzo uroczyście. Miało to naturalnie swoją podbudowę ideologiczną (o czym poniżej), ale przecież ładnie wpisywało się w staropolski zwyczaj hołubienia kobiet. I mieliśmy w efekcie mieszankę partyjnego święta z typowo polskim całowaniem pań w rękę i przepuszczaniem ich w drzwiach. Zdaje się, że współczesnym feministkom, które i dziś w nieco innych celach Dzień Kobiet świętują, niezupełnie dokładnie o to chodziło…

W szczecineckim oddziale Archiwum Państwowego Koszalin zachowały się zdjęcia i relacje z obchodów Dnia Kobiet w Młodzieżowym Domu Kultury. Pochodzą one z roku 1978. Z tej okazji w MDK-u wyprawiono akademię dla pań. Były pokazy tańca, koncerty i obowiązkowy goździk i poczęstunek. Mamy i zdjęcia z akademii na Dzień Kobiet w szczecineckim ogólniaku z drugiej połowy lat 80., czy też fotoreportaż Władysława Króla ze szczecineckiego węzła PKP - pokazujący prawdziwą codzienność pań w PRL.

Przysłowiowy goździk lub tulipan (jak firma miała gest, to i gerber się trafił) i talon na rajstopy wręczane niekiedy płci pięknej 8 marca przetrwały w naszej świadomości nadając temu świętu nieco karykaturalny wymiar.

A jakie były początki święta? Ustanowiono je w roku 1910 w Ameryce przez tamtejszą partię socjalistyczną na pamiątkę zamieszek i strajków w Nowym Jorku, głownie pracownic różnych fabryk protestującym przeciwko złym warunkom pracy. W 1910 roku Międzynarodówka Socjalistyczna w Kopenhadze ustanowiła obchodzony na całym świecie Dzień Kobiet, który służyć miał krzewieniu idei praw kobiet oraz budowaniu społecznego wsparcia dla powszechnych praw wyborczych dla kobiet.

Po przejęciu władzy w Rosji przez bolszewików podchwycili oni te idee i ustanowili 8 marca Dniem Kobiet. W roku 1965 stał się on dniem wolnym od pracy. Siłą rzeczy zwyczaj ten przyjął się we wszystkich właściwie krajach bloku socjalistycznego, w tym rzecz jasna w Polsce. W uzasadnieniu wprowadzenia Międzynarodowego Dnia Kobiet czytamy, że ustanowiono je „w celu upamiętnienia zasług kobiet sowieckich w budowie komunizmu, w obronie ojczyzny podczas wielkiej wojny ojczyźnianej, ich heroizm i bezinteresowność na froncie i na tyłach, a także w celu zaznaczenia dużego wkładu kobiet w umacnianie przyjaźni między narodami i walkę o pokój”.

W czasach chronicznego niedoboru wszystkiego w PRL rzeczone rajstopy czy paczka kawy były rarytasem. Łatwo się dziś wyśmiewać z kolejek po papier toaletowy i inne dobra, ale mi – jako staczowi, który swoje odstał w „ogonkach” – jakoś nie do śmiechu.

Gorzej, że akademie w zakładach pracy bywały suto zakrapianie i po paru głębszych panowie zapominali o manierach… Oj, socjalistyczny ideał o prawach kobiet i równouprawnieniu mocno rozjeżdżał się w praktyce od pięknych haseł. Panie po 8 godzinach w pracy musiały często swoje odstać w „nieświątecznych” kolejkach, odebrać dziecko z przedszkola, zrobić przepierkę, posprzątać w domu, ugotować mężowi obiad, pójść na wywiadówkę, a bywa, że czekać ile „pan i władca” wracający chwiejnym krokiem do domu był łaskawy donieść po wypłacie do domu.
Ale miały jeszcze czas i ochotę, aby wyglądać pięknie. I nas kochać.

W SOWIECKIM BORNEM DOPIERO BYŁO HUCZNIE
Baza armii radzieckiej w Bornem Sulinowie to nie tylko tanki, wielki poligon i nieustające manewry oraz tysiące czerwonoarmistów. To także setki pracowników, a raczej pracownic cywilnych.

To mało znane oblicze Bornego Sulinowa, tajnego garnizonu armii sowieckiej ukrytego w lasach koło Szczecinka. Stacjonowała tu – a także w pobliskim Kłominie (Gródku) cała niemal dywizja pancerna. Było i jeszcze bardziej sekretne miejsce, czyli składowisko głowic atomowych w Brzeźnicy. Doliczmy do tego radziecki pułk rakietowy i bazę paliw w Szczecinku wraz ze służbami kolejowymi.

Słowem – państwo w państwie, miasto w mieście. Tysiące szeregowych żołnierzy, setki oficerów z rodzinami, którzy nie mogli funkcjonować w próżni. W Bornem działała szkoła, sieć sklepów, ośrodek kultury, szpital, wymiar sprawiedliwości, kino itp.. Jak w każdym mieście musiało być ono w dużej mierze samowystarczalne, bo polskich sąsiadów do współpracy dopuszczano nader niechętnie (co nie znaczy, że polskie firmy nie świadczyły dla nich usług).

Tak jak każda armia, i armia radziecka potrzebowała pracowników cywilnych. Starano się także zapewnić pracę żonom oficerów, nie tylko ze względów finansowych, ale i społecznych, bo pobyt w obcym kraju, w zamkniętym mieście nie wpływał dobrze na psychikę. - Z tych powodów do służby w takich garnizonach kierowano tylko oficerów z rodzinami - Igor, który służył w Bornem, mówi, że kadra służyła zwykle 5 lat w takim miejscu, a potem oficerowie byli przenoszeni.

Dariusz Tederko, pasjonat historii Bornego Sulinowa, w swoim bogatym archiwum ma przebogate zasoby zdjęć pracownic cywilnych. – To zdjęcia z lat 1979 – 1985, a których są pracownicy służby cywilnej, tak zwani wolnonajemni – pisze. - Tak funkcjonował sowiecki garnizon w latach swojego rozkwitu, jak to mówili „u nas tolka szampańskoje i kawior”.

Raz czy dwa razy sam w latach 80. przedarłem się w celach zaopatrzeniowych do Bornego – autobus PKS ze Szczecinka dowoził pasażerów pod bramę. Rosjanie maszerowali przez nią, Polacy (jak kto nie miał przepustki) wzdłuż płoty szukając dziury, którą mogli się dostać do środka. W poszukiwaniu deficytowych towarów, których w ogołoconych kryzysem nie sposób było dostać u nas.

Nie zapomnę sprzedawczyń w wysokich czapach łypiących podejrzliwie na nastolatków kupujących kanfiety (cukierki). Pakowały je nam w tutki ze zwiniętych gazet pisanych cyrylicą. To tam raczyłem się kawą z mlekiem z puszki zalanej kipiatokiem (wrzątkiem) w czymś na kształt baru. Inny świat.

Rosjanki oczywiście widywało się i po drugiej stronie muru, czyli na ulicach Szczecinka. Każdy z nas rozpoznawał je z daleka – charakterystyczna uroda, futra, fryzura. Panie pracowały nie tylko w sklepach, to one stanowiły podstawę personelu radzieckiej służby zdrowia. Były nauczycielkami, parały się kulturą, przedszkolankami, urzędniczkami, żonami i matkami. Trudno dziś oszacować, ale zapewne w samym Bornem mówimy o kilkuset kobietach. To mniej znane oblicze garnizonu, który opustoszał na początku lat 90. XX wieku.

Na rosyjskich forach internetowych dawnej Północnej Grupy Armii Radzieckiej pełno zdjęć i wspomnień z Polski, także oczywiście z Bornego Sulinowa. Przebija w nich nostalgia za dobrymi czasami, gdy Związek Radziecki był światowym mocarstwem, kwitła budowa socjalizmu. Ale przecież nie tylko, tu ludzie się zakochiwali, rozwodzili. Chorowali, zdrowieli. Tu rodziły się im dzieci. Bywało, że umierali i zostawali. Przeżywali chwile radosne i smutne. Bawili się i płakali. Nawiązywali przyjaźnie, także z Polakami. Prowadzili mniej lub bardziej legalne interesy.

Spróbujmy – choć to niełatwe – wczuć się w rosyjską duszę i mentalność. Wielu zapewne wierzyło w internacjonalistyczną przyjaźń, braterstwo broni, w to, że Polacy są im braćmi i łączy nas dozgonny sojusz. Że – o ile ktoś miał wiedzę o trudnej historii obu krajów i narodów – jeżeli coś było kiedyś nie tak, to jest to wina rządzących ponad głowami ludzi. W świadomości Rosjan do dziś pokutuje przeświadczenie „car dobry, tylko bojarzy źli”, które dobrze oddaje ich mentalność, niechęć do protestów, bo nie wierzą, że coś mogą zrobić. Wyjeżdżając w roku 1992 z Bornego wielu miało w oczach autentyczne łzy i poczucie, że niewdzięczni Polacy się od nich odwrócili. Że zdradzili ich i „bojarzy”, że zostawiono ich samych sobie. Zwłaszcza, że wracali do kraju, który rozsypywał się na ich oczach, a w którego potęgę wierzyli do końca.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto