Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zaprzepaszczone dowody w sprawie śmierci Anny Karbowniczak. Czy policja zaniedbała zabezpieczenie śladów na miejscu wypadku?

Justyna Piasecka, Blanka Aleksowska, Łukasz Zboralski
Dziennikarka Anna Karbowniczak zginęła w wypadku, do którego doszło 3 września 2020 r. w Brzekińcu. W tej sprawie jednak nadal pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi
Dziennikarka Anna Karbowniczak zginęła w wypadku, do którego doszło 3 września 2020 r. w Brzekińcu. W tej sprawie jednak nadal pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi archiwum prywatne
Część dowodów w sprawie śmierci dziennikarki Anny Karbowniczak została bezpowrotnie stracona. Niektórych policja w ogóle nie zbadała. Kto jest odpowiedzialny za zaniedbania w śledztwie? Czy gdyby policjanci właściwie wykonali czynności na miejscu zdarzenia, pozwoliłoby to na postawienie zarzutu spowodowania wypadku kierowcy busa?

Bulwersujące w sprawie śmierci Ani Karbowniczak są niewyjaśnione okoliczności i zaprzepaszczone dowody. Biegły sądowy Adam Pachołek, powołany przez prokuraturę, w swojej opinii już od początku zaznaczał, że nie jest w stanie ustalić wielu zmiennych. Pewnych wyliczeń nie poczynił, mimo że miał taką możliwość. Do części informacji nie miał jednak dostępu. W tej sprawie sporo dowodów mogli zmarnować funkcjonariusze policji.

Czytaj też: Śmierć dziennikarki Anny Karbowniczak: Kierowca uciekł, a winna ofiara. Dotarliśmy do ustaleń, które miażdżą wersję prokuratury

Kierowca był pod wpływem amfetaminy?

Maciej N., kierowca opla, który 3 września 2020 r. w Brzekińcu śmiertelnie potrącił Annę Karbowniczak, w chwili zatrzymania przez policję znajdował się pod wpływem amfetaminy. Czy tak mogło być dzień wcześniej, gdy prowadząc samochód uderzył w dziennikarkę? Do badań policja pobrała jedynie próbkę krwi, w której tego rodzaju środki odurzające są wykrywalne o wiele krócej - w przypadku moczu jest to możliwe nawet przez kilka dni. Dlaczego nie dołożono starań, by ustalić, w jakim stanie Maciej N. wsiadł „za kółko”?

- Zgodnie z obowiązującymi przepisami w zakresie pobierania do badań próbek na zawartość alkoholu lub obecność środka działającego podobnie do alkoholu, pobiera się krew lub mocz. Przepisy nie nakładają obowiązku pobierania równocześnie dwóch próbek. Powszechnie stosowaną zasadą w badaniach toksykologicznych jest pobieranie krwi. To podstawowy materiał badawczy

- odpowiada nam Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy wielkopolskiej policji.

Dalej jednak stwierdza, że „z praktyki badawczej wynika, że badanie moczu może wykazać obecność środków odurzających, ale na obecny stan wiedzy naukowej, niemożliwe jest określenie, czy osoba od której pobrano materiał, w chwili zdarzenia była pod wpływem środka czy nie. Z tego powodu powszechną praktyką jest pobieranie krwi. Pobranie próbek moczu zazwyczaj następuje, gdy z konkretnych powodów nie można pobrać krwi”.

Czy tak faktycznie jest? Biegły Czesław Żaba z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu, wydając opinię, do której dotarliśmy, uznał zgoła inaczej. Według niego z uwagi na fakt, że badanie krwi stwierdza zawartość amfetaminy maksymalnie po 20 godzinach, nie wyjaśnia to, czy podejrzani byli pod jej wpływem również w trakcie zdarzenia. Należało wykonać badanie moczu (wówczas, zamiast 20 godzin, można wykazać zażycie nawet po 72 godzinach).

Do kwestii badań na obecność narkotyków odniósł się prok. Łukasz Wawrzyniak, rzecznik prasowy poznańskiej prokuratury.

- Biegły stwierdził że nie można przeprowadzić badania retrospektywnego na obecność środków psychoaktywnych u zatrzymanych osób tak, jak w przypadku alkoholu. Badanie moczu wykonuje się właściwie tylko podczas sekcji zwłok, jeśli istnieje taka możliwość. W przypadku osób żywych najczęściej korzysta się z pobrania krwi. Do tego dochodzą kwestie techniczne. Pobranie krwi jest zdecydowanie prostsze niż moczu. Osoba może nie tyle co nie zgodzić się na to, co może utrudniać postępowanie, twierdząc, że nie ma takiej potrzeby, by oddać mocz

- wyjaśnił.

Prof. Brunon Hołyst, prawnik i kryminalistyk uważa, że w jego ocenie próbki badań moczu powinny zostać w takiej sytuacji pobrane - Dzięki temu istniałaby możliwość ustalenia, czy w chwili wypadku kierowca był pod wpływem narkotyków - mówi.

Miejsce, prędkość, ślady hamowania

Jak pisaliśmy już na łamach „Głosu Wielkopolskiego” biegły, który sporządził opinię dla prokuratury, wskazał, ze policjanci nie udokumentowali śladów hamowania widocznych na zdjęciach z miejsca tragedii. Zaznaczał, że ich rozmiar i ślad bieżnika wskazują, iż mogły to być ślady hamowania kierowcy, który uderzył w Karbowniczak. Brak zmierzenia i udokumentowania śladów przez policję właściwie ten dowód spisał już na straty. A to na podstawie śladów hamowania można określać prędkość pojazdów w trakcie zderzenia.

Dodatkowy kłopot - nowoczesne samochody nie zawsze pozostawią ślad na jezdni.
- Auta wyposażone w ABS nie zawsze pozostawiają ślady hamowania - potwierdza Wojciech Pasieczny, były policjant i biegły sądowy.

- Czasem, gdy zostawiają ślad, trzeba go też umieć szukać. Często widoczny jest dopiero pod pewnym katem. Były takie sytuacje, gdy ten ślad widać było dopiero, gdy zachodziło słońce. Pamiętam też takie rekonstrukcje, do których używaliśmy specjalnych reflektorów, by doświetlić pozornie niewidoczne ślady na drodze. Na pewno jednak, jeśli ślad miałby należeć do samochodu z ABS, byłby on przerywany - narastający, potem intensywny i znów zanikający. Chyba, że system ABS byłby niesprawny

- tłumaczy.

Dziś nie jest już możliwe sprawdzenie, czy ślady na pewno pochodziły z auta biorącego udział w tym zdarzeniu.

Kolejny problem, którego do dziś nie umiano rozwiązać - nie podołał temu biegły powołany przez prokuraturę - to dokładne miejsce wypadku na połączeniu dróg. Tutaj akurat sprawa jest jeszcze możliwa do określenia - przynajmniej w najistotniejszym zakresie. Bowiem na jezdni zostały ślady szkła wkładu lusterka prawego samochodu, które swoim ciałem urwała potrącona rowerzystka.

Jak wskazał biegły Jerzy Hyżorek, ślady te znajdowały się za osią jezdni. To najważniejszy z pominiętych śladów. Bo może to wskazywać na to, iż Anna Karbowniczak po wjeździe z drogi wewnętrznej, znalazła się już na właściwym pasie ruchu - i kierowca samochodu wjechał w nią zjeżdżając na przeciwny pas ruchu do kierunku jego jazdy.

Czy Anię można było uratować?

W aktach sprawy dotyczących śmierci Anny Karbowniczak nie znajdziemy informacji, o której dokładnie godzinie doszło do zgonu dziennikarki. Pojawia się zatem pytanie, czy gdyby kierowca i jego pasażerowie nie uciekli z miejsca zdarzenia i od razu podjęliby się pomocy, to Ania miałaby szanse na przeżycie? To pytanie zasadnicze.

Najwyraźniej podziela je również Sąd Rejonowy w Wągrowcu, prowadzący sprawę nieudzielenia pomocy dziennikarce przez kierowcę busa i jego pasażerów. Sąd oczekuje na dodatkową opinię biegłych z zakresu medycyny sądowej.

Tymczasem z ekspertyzy biegłego Czesława Żaby wynika, że czas zgonu odpowiada godzinie wypadku. Potrącona rowerzystka, na skutek odniesionych obrażeń, zginęła bowiem od razu, na miejscu. - Nie jest możliwe dokładne ustalenie czasu zgonu dziennikarki, w oparciu o przeprowadzone badanie pośmiertne w zakładzie medycyny sądowej. Czas zgonu ustala się na podstawie przeprowadzonych oględzin zewnętrznych w miejscu ich ujawnienia - wskazał w protokole Czesław Żaba.

Po przeprowadzeniu oględzin zewnętrznych i sekcji zwłok biegli stwierdzili, że Anna Karbowniczak zmarła śmiercią nagłą, gwałtowną, a bezpośrednią przyczyną zgonu było uszkodzenie rdzenia kręgowego powyżej ośrodka oddechowego. To pozwala stwierdzić, że godzina śmierci odpowiada godzinie tragicznego wypadku.

Kto groził dziennikarce?

Przed śmiercią Ania Karbowniczak otrzymywała anonimy. Pierwszy z nich, zaadresowany do jej szefowej, był rzekomo od firmy z Budzynia podpisanej jako „B.A.”. W jego treści podano, że Ania bierze łapówki od lokalnych przedsiębiorców, oferuje im napisanie przychylnych tekstów.

Kolejne dwa anonimy przyszły w sierpniu 2020 r. Pierwszy z nich znów był zaadresowany do przełożonej Ani. Autor listu podszywał się pod firmę Farmutil ze Śmiłowa, podawał się za rzecznika prasowego, podpisując się fikcyjnym nazwiskiem jako „F. Żądło”. Z treści pisma wynikało, że Ania miała wtargnąć na teren tejże firmy, fotografować ją bez zezwolenia. Autor domagał się, by redakcja więcej nie przysyłała tego „prostego i ordynarnego dziennikarza”.

Drugi anonim był już zaadresowany do Ani. Nadawca znał jej wygląd, sytuację rodzinną i jej teksty.

– Słuchaj (tutaj pada wulgarne określenie). Przestań pisać o złamanej nodze dziecka bo wszystko każdemu może się naraz złamać, np. też noga, paluszek, kręgi, coś na buzi itp.

- napisał autor anonimu, który groził dziennikarce również gwałtem.

List ten został wysłany po artykułach związanych ze sprawą, którą wówczas zajmowała się dziennikarka. Ania opisywała sprawę 2-letniego Marcelka z Chodzieży, który został uduszony przez matkę. Jego śmierć poprzedzona była przemocą jaką stosowali wobec niego opiekunowie - matka i jej partner. W związku ze sprawą konsekwencje ponieśli policjanci i prokuratorzy z Chodzieży, którzy wiedząc o sprawie, dopuścili się zaniedbań, co opisywała również w swoich artykułach Ania.

Kilka dni po ostatnim anonimie, dziennikarka powiadomiła o nich prokuraturę. Następnego dnia zginęła w tragicznym wypadku. Czy można łączyć te dwie sprawy? Zdaniem śledczych nie.

- Od początku ucinałem spekulacje, że to naprawdę nie ma związku. To jest ewidentny przypadek, aczkolwiek nadaje to pewną aurę tej sprawy - mówi prok. Wawrzyniak.

Prokuraturze udało ustalić się autora jednego anonimu. Sprawę pozostałych dwóch umorzono z uwagi na niemożność wykrycia sprawcy. Do sądu skierowano akt oskarżenia przeciwko Andrzejowi S., który będzie odpowiadał za zniesławienie dziennikarki. Śledczy przypisali mu autorstwo listu, w którym miał podszywać się pod rzecznika prasowego firmy Farmutil.

Pełnomocnik rodziny Ani Karbowniczak złożył zażalenie na postanowienie o umorzeniu dwóch anonimów. Nie zostało ono jeszcze rozpatrzone.

Zobacz też:

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zlotow.naszemiasto.pl Nasze Miasto