Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Złotów - Operacji nie będzie, bo... wiertarka zepsuta. 18-latka zoperowano dopiero w Koszalinie

MIN
Wioletta Lisiecka
Wioletta Lisiecka Michał Nicpoń
Najpierw wypadło święto Trzech Króli, a później nawalił szpitalny sprzęt. 18-letni Damian Lisiecki z Jastrowia przeszło dwa tygodnie czekał na operację skomplikowanego złamania podudzia.

I choć wszystkim lekarzom w złotowskim szpitalu było „przykro”, to dopiero w szpitalu w Koszalinie, wypisanego na własne żądanie nastolatka udało się zoperować. Rodzice chłopaka twierdzą, że w Złotowie od początku wszystko było nie tak...

- Nie chcemy robić awantury, chcemy przestrzec innych, by nie mieli takich kłopotów jak my. Może to będzie przestroga, by koś inny nie cierpiał – mówi Wioletta Lisiecka, mama Damiana.

Początek nowego roku z pewnością do udanych dla Damiana Lisieckiego nie należał. Rodowity jastrowianin Sylwestra spędzał w swoim rodzinnym miasteczku. Pół godziny przed północą napad, szarpanina – pobito go. Sprawą zajęła się policja, a Damianem lekarze. Trafił na chirurgię w złotowskim szpitalu. Złamane prawe podudzie z mocnym przemieszczeniem. Do otwartego złamania brakowało niewiele. Z nogą unieruchomioną na wyciągu trafił na oddział. Już wtedy wiadomo była, że konieczna jest operacja.

- Lekarze kazali czekać, uzbroić się w cierpliwość; póki krwiak nie zniknie, póki opuchlizna nie zejdzie. Wtedy można będzie operować. Czekaliśmy więc – opowiada Wioletta Lisiecka.

Dwa dni później noga do operacji się już nadawała. Tyle że Damian miał pecha. Ortopeda z Piły, który raz w tygodniu wykonuje zabiegi w Złotowie do szpitala przyjeżdża tylko w czwartki. Problem w tym, że pierwszy czwartek w tym roku wypadł 6 stycznia, w święto Trzech Króli, które po raz pierwszy w tym roku było wolne od pracy.

- No i nie ma szans złapać lekarza. Zabieg oczywiście odwołano – mówi z żalem Marek Lisiecki, ojciec Damiana.
Rodzina zaczyna się o syna martwić. Bo to przecież już tydzień na tym wyciągu i z poważnym złamaniem. Gdyby nie było tak skomplikowane, strach byłby mniejszy. Lisieccy w internecie czytają o konsekwencjach, o powikłaniach, o tym, że czas nie gra na ich korzyść, że już po trzech dniach nieużywane mięśnie zaczynają zanikać.

- A skąd mieliśmy się czegoś dowiedzieć, jak nie z internetu?! - pyta poirytowany Lisiecki. - Nikt w szpitalu nie chciał powiedzieć czy coś mojemu synowi grozi, czy mogą być jakieś powikłania i co tak naprawdę ten zabieg ma dać. „Będzie dobrze, będzie dobrze...” jak mantrę to powtarzali. „Nogę się złoży i będzie dobrze...”, tyle to przecież przechodnia na ulicy zapytam i to samo mi odpowie – dodaje uniesionym głosem.

To, co nie udało się 6 miało udać się z tydzień. Następny termin zabiegu – czwartek 13 stycznia. Już bez świąt, wydaje się również, że bez problemu. W środę wieczorem, kilkanaście godzin przed operacją z Damianem na oddziale konsultuje się anestezjolog, pozwala wybrać znieczulenie: dokręgosłupowe czy ogólne. Przychodzi sam chirurg, potwierdza, że będzie zabieg, że jest pierwszy w kolejce. Pielęgniarki przygotowują nogę, golą.

- W czwartek około ósmej rano dostajemy od syna wiadomość: zabieg odwołany; zepsuła się wiertarka doszpikowa. Jedziemy do Złotowa – opowiada matka.

Ortopeda z Piły, który miał operować Damiana jest już w trakcie innego zabiegu. Lisieccy spotykają się z ordynatorem złotowskiej chirurgii. Rozmowa do niczego jednak nie prowadzi. Choć ojciec Damiana obliguje się, że na własny koszt przywiezie sprzęt ze szpitala z Piły, jeśli trzeba to zapłaci za karetkę, która dowiezie wiertarkę do Złotowa to zgody na jego propozycje nie ma. Doktor każe czekać.

- A ja za tydzień w czwartek znowu się coś zepsuje, albo rozchoruje się na przykład anestezjolog i doktor powie, że mu przykro ale trzeba nogę uciąć? Na to nie powiedział nic – relacjonuje Wioletta Lisiecka.

Ciągle w ten sam czwartek, tylko kilka godzin później Lisieccy spotykają się z ortopedą z Piły, który miał operować ich syna.

- Powiedział, że na nowy sprzęt trzeba czekać co najmniej tydzień, ale nie dawał gwarancji, że tylko tyle. Powiedział też, że wiertarka zepsuta była już... w poniedziałek. To po co całe zamieszanie z zabiegiem, wyznaczanie terminu, przygotowywanie syna? Do tej pory nikt mi na to nie odpowiedział – mówi ojciec nastolatka.

Lisieccy dłużej czekać już nie chcieli. Telefonicznie skontaktowali się ze szpitalem w Koszalinie, gdzie, jak twierdzą, przyjęto ich bez problemów i z otwartymi rękami i bez zbędnych pytań. W Złotowie czekała ich jeszcze przepychanka z zabezpieczeniem syna na czas transportu. Pacjenta wypisywanego na własne żądanie, nie chcieli zabezpieczyć na oddziale chirurgii, odmawiali też sanitariusze z karetki. Ostatecznie udało się jednak uprosić lekarza z chirurgii, który wydał zgodę.

- Zawieźliśmy go jeszcze w czwartek. W piątek była już operacja. Noga została złożona, syn ma w niej pręt i gwoździe, czeka go przynajmniej dwuletnia rehabilitacja – opowiadają rodzice.

Co na to wszystko dyrekcja złotowskiego szpitala?

- Nikt tu nikomu nie robił na złość – podkreśla Jerzy Teusz, dyrektor Szpitala Powiatowego w Złotowie. - Sami byliśmy wściekli, że sprzęt się zepsuł, rozumiem więc również irytację rodziców. To drogie urządzenie, nie stać nas, by zapasowe leżało na półce w szpitalu. Dziś sprzęt już mamy. Od nowego producenta. Testujemy. Jeśli się sprawdzi, zakupimy właśnie ten. Muszę jednak podkreślić, że w tej sytuacji nie występowało zagrożenie życia. Gdyby tak było nie czekalibyśmy przecież – podkreśla dyrektor.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zlotow.naszemiasto.pl Nasze Miasto