Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stulatka w powiecie tucholskim! Halina Hinca z Wysokiej 1 stycznia 2024 skończyła 100 lat. Zdjęcia

Monika Smól
Monika Smól
Setne urodziny świętowała Halina Hinca z Wysokiej w powiecie tucholskim
Setne urodziny świętowała Halina Hinca z Wysokiej w powiecie tucholskim Nadesłane
1 stycznia 2024 roku swoje setne urodziny świętowała Halina Hinca z domu Edel. Pani Halina jest mieszkanką Wysokiej (gmina Cekcyn).

Halina Hinca - z domu Edel - urodziła się 1 stycznia 1924 roku w Dębogórach na Kaszubach. W 1945 roku wyszła za mąż za Leonarda Hincę, z którym pozostawała w związku małżeńskim aż do jego śmierci w 1997 roku. Jest matką dwóch córek: Danuty i Grażyny. Doczekała się także trojga wnucząt: Joanny, Małgorzaty i Bartosza oraz dwóch prawnucząt: Antoniego i Walerii.

Szanowną jubilatkę w świetlicy wiejskiej w Wysokiej odwiedzili: wójt gminy Cekcyn Jacek Brygman i Małgorzata Behrendt - zastępca kierownika USC w Cekcynie. Przekazali najserdeczniejsze życzenia i gratulacje. Spotkanie przepełnione było serdecznością gości i rodziny oraz chwilą wspomnień z życia pani Haliny.

Po meandrach życia, czyli z Kaszub przez Generalną Gubernię i Królewiec do Wierzchucina

Pani Halina na świat przyszła 1 stycznia 1924 roku w Dębogórach. Po wybuchu II wojny światowej, 7 listopada 1939 roku, za odmowę podpisania trzeciej grupy narodowościowej aresztowano całą jej rodzinę, czyli 10 osób - w tym ojca, matkę, babkę i siedmioro rodzeństwa.

- Mój ojciec Jan Edel, który był rolnikiem, został aresztowany przez sołtysa Gustawa Eglowa i Dornalda Eglowa zamieszkałych w tej samej wsi co my - opowiada jubilatka z Wysokiej. - Eglowie wywieźli ojca do Kościerzyny i ślad po nim zaginął. Prócz ojca, który prawdopodobnie został rozstrzelany pod Kościerzyną, dziewięć osób zostało wywiezionych do wsi Szpaki koło Siedlec w Generalnej Guberni. Zostaliśmy rozlokowani u polskich gospodarzy, po dwie osoby, ja z młodszą siostrą Reginą. 13 marca 1940 roku, jako najstarsza z rodzeństwa mając 16 lat, zostałam wywieziona na roboty przymusowe do gospodarstwa rolnego w okolicach Królewca (Konigsberg). Najpierw samochodami ciężarowymi zabrano nas do Warszawy. Badali, obcinali włosy, jeśli ktoś miał wszy. Kazali się rozebrać, rzeczy były odkażane w jakiejś maszynie. Wpuszczono nas do dużej łaźni, gdzie musieliśmy wziąć prysznic. Dano nam piżamy, a na drugi dzień nasze rzeczy dostaliśmy z powrotem i przetransportowano nas koleją do Królewca. Po przybyciu na miejsce, skierowano nas do arbeitsamt - urzędu pracy. Była tam duża sala, w której stały ławki i krzesła. Kazali nam usiąść. Przez cały dzień przychodzili po nas niemieccy gospodarze, którzy wybierali sobie ludzi do pracy. Najszybciej wybrani zostali duzi i mocni mężczyźni, następnie dobrze zbudowane kobiety. Zostałam na samym końcu z jeszcze jednym kilkunastoletnim chłopcem. W końcu pod wieczór przyszedł pewien gospodarz i wybrał mnie. Jak się później okazało nazywał się Maks Fidel. Wziął mnie z tego pośrednictwa pracy na dworzec kolejowy, gdzie kupił mi szneka z glancem. Wsiedliśmy do pociągu i jakiś czas nim jechaliśmy, za oknem było ciemno. Pracowałam u tych gospodarzy około dwóch lat. Opiekowałam się lekko niepełnosprawną żoną gospodarza, która chodziła o kulach, oprzątałam świnie, nauczyłam się doić krowy, wykonywałam prace związane z rolnictwem. Mieli syna, który był pilotem, służył w Luftwaffe. Odwiedził nas na Święta Bożego Narodzenia. Kilka razy nadleciał nad gospodarstwo samolotem i machał białą chusteczką. Moja mama starała się o mój powrót na Kaszuby, bo udało im się z Generalnej Guberni wrócić na Pomorze. Kiedy uzyskała zgodę Maks Fidel napisał na kartce, gdzie mam wysiąść i podał konduktorowi. Na odchodne dostałam nową walizkę.

Tak wróciła do Dębogór, gdzie pracowała u innego Niemca, nazwiskiem Guba - aż do końca wojny.

- Jak zbliżał się front Guba uciekł obawiając się Rosjan. Wielu wówczas ludzi, zwłaszcza kobiet, kryło się w piwnicach i ziemiankach - wspomina jubilatka. - Z końcem wojny wyszłam za mąż za Leona Hincę. 8 maja wzięliśmy ślub cywilny, a 9 maja 1945 roku - ślub kościelny. W 1958 roku sprowadziliśmy się do Wierzchucina i zamieszkaliśmy w jednym z kolejowych domów. Mój mąż został zawiadowcą stacji w Wierzchucinie i był nim około dziesięciu lat.

Od początku rodzina pani Haliny miała przydomową pasiekę.

- Najpierw niewielką, która do 1997, czyli roku śmierci mego męża, powiększyła się aż do 150 uli i była rozstawiona w trzech miejscach: w Wierzchucinie, Mszanie i Gródku - wymienia pani Halina. - Dużo było pracy przy pszczołach, wywoziliśmy je kilka razy w roku - czasem na rzepak, zawsze na lipę. Na wrzos wywoziliśmy ule aż do Bąka na Kaszubach, gdzie były duże wrzosowiska. Trudno było wybierać ten miód wrzosowy, bo ma konsystencję galaretowatą i aby wyszedł z ramek w pomieszczeniu musi być dość ciepło, do tego ramki trzeba zluzowywać takim specjalnym przyrządem, ale miód jest bardzo dobry, jeden z najlepszych. Może też dzięki niemu dożyłam 100 lat w dobrym zdrowiu?

Zobaczcie zdjęcia stulatki z Wysokiej

Setne urodziny świętowała Halina Hinca z Wysokiej w powiecie tucholskim

Stulatka w powiecie tucholskim! Halina Hinca z Wysokiej 1 st...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tuchola.naszemiasto.pl Nasze Miasto